wtorek, 19 kwietnia 2016

"Coś Dobrego", czy aby na pewno?



Niedzielne popołudnie. Zbyt wietrznie i chłodno by wybrać się z niemowlakiem na Food Truck Festival, dlatego trzeba znaleźć inną opcję na niedzielny obiad. Wybór padł na „Coś Dobrego” na Rynku łódzkiej Manufaktury, a to ze względu na przeczytaną niedawno opinię na jednym z najbardziej popularnym z  łódzkich blogów o tej tematyce. Recenzja dawała nadzieję na smaczny obiad i mile spędzone popołudnie. Restauracja mieści się obok Grakuli. Lokal specjalizuje się w polskiej kuchni, a przede wszystkim w pierogach: tych z wody oraz z pieca.



źródło zdjęcia https://www.facebook.com/Restauracja-Co%C5%9B-dobrego-807482529280904/?fref=ts



 Restauracja "Coś dobrego"
Rynek Manufaktury


Obsługa – Obsługę lokalu stanowiła trójka kelnerów, co w niedzielne popołudnie w lokalu pełnym ludzi daje dwie możliwości: albo są lepsi niż Usain Bolt, albo po prostu nie ogarną sytuacji. Cała trójka to osoby w wieku studenckim, więc można było przeczuwać, że serwis będzie na „parasolowym” poziomie. Nie lubię jednak uprzedzać się na zapas, postanowiłam dać im szansę. Nasz stolik obsługiwał młody chłopak, ogólnie sympatyczny, od razu poinformował, że czas oczekiwania na danie główne to około 30 minut, zaś zupa powinna pojawić się na stole w ciągu 10 minut.. Stwierdziliśmy, że poczekamy (w końcu to nie McDonald). Ale tego się nie spodziewaliśmy! O zgrozo...  po 20 minutach od złożenia zamówienia dostaliśmy napoje, po kolejnych 10 minutach, na horyzoncie pojawiła się zupa. Jednak czar prysł, gdy się okazała niezbyt ciepła… Pan grzecznie przeprosił za czas oczekiwania, tłumacząc się awarią na kuchni (i tutaj także nasuwają mi się dwie interpretacje do tej „awarii”: albo na kuchni były „tłuczygary”, którzy nie nadążali z zamówieniami, albo szef kuchni zarządził przerwę na papieroska).  Na dania główne czekaliśmy jeszcze 20 minut, co ogólnie rzecz biorąc znacznie przekroczyło zapowiadany czas. Jakby tego jeszcze było mało, cała nasza trójka dostała jedzenie w odstępie 5-10 minutowym!!! Jednak to nie koniec! Najdłużej na swoje danie czekał, kto?! Moje DZIECKO, które było już niesamowicie głodne. Nie wspomnę już o tym, że nam jako rodzicom głupio było zacząć jedzenie drugiego dania, widząc smutną i zawiedzioną minę naszego dziecka. Więc „skubaliśmy” delikatnie nasze dania, wypatrując z nadzieją szybkiego nadejścia kolejnego talerza. Gdyby na sali pracowali kelnerzy a nie „parasole”, przed moim dzieckiem zapewne byłby postawiony pusty talerz, po to abyśmy mogli podzielić się z nim naszą porcją. Nie po to idę do restauracji, żeby każde z nas jadło osobno… Gdybym wiedziała, że tak będzie wolałabym wybrać się na pizze (przynajmniej jedlibyśmy razem). Kelnerzy byli bardzo spięci, zero uśmiechu (w końcu za stawkę 5 – 8 zł/h ciężko od nich tego wymagać).  Całą obsługę mogłabym podsumować jednym słowem: czekanie – nawet na rachunek… 

ocena:2/6

Smak

rosół, podobno gotowany na trzech rodzajach mięsa

rozlane, ale doniesione...

mix pierogów (kasza gryczana, ser biały i boczek, kura, mozarella i pieczarki, z serem, boczkiem i ziemniakami, z brokułami i mozarellą, z mięsem wołowo-wieprzowym, kiszoną kapustą i śliwką)

kotlet dziadka Antka


kotlet bity przez Babcię Zosię
Tak jak pisałam we wstępie restauracja specjalizuje się w kuchni polskiej z podkreśleniem pierogów, których w menu jest całkiem niezły wybór. Trafiliśmy akurat na festiwal pierogów więc zdecydowałam się na mix pierogów z pieca – 5 pierogów każdy z innym farszem . Zdecydowanie najsmaczniejszy był ten z serem, boczkiem i ziemniakami, czyli po prostu ruski. Chociaż muszę przyznać, że wszystkie były bardzo dobre, absolutnie nie będę narzekać. I właśnie te pierogi były najmocniejszym punktem. Potem było już tylko gorzej…

Jak mogłaby wyglądać niedziela bez rosołu… dlatego zdecydowaliśmy się na tą polską zupkę, która według menu miała być ugotowana na trzech rodzajach mięsa… i tu zaczynają się schody… jak widać na zdjęciu „oczek” rosołowych brak, smaku brak (tylko magii) i dobrze ugotowanego makaronu brak. Skoro ta zupa była z trzech rodzajów mięsa, to moja mama robi cuda tylko z jednego.

Dwa pozostałe dania niewiele różniły się od siebie smakiem. Pół talerza zajmowały smażone, ale jednak nie dosmażone ziemniaki i pierś kurczaka. I tutaj kucharze chyba zapatrzyli się na zupę i zapomnieli, że kurczaka też się przyprawia! Miłym zaskoczeniem były surówki, które  były bardzo smaczne i jako jedyne skonsumowane do końca. Nie trzeba być znawcą, żeby zauważyć, że zdecydowanie szwankuje prezentacja dań – trzeba iść z duchem czasu i najnowszymi trendami i chociaż spróbować podrasować wygląd talerza, na którym zdecydowanie brakuje kolorów. Nie chodzi mi tu o warzywne przystrajanki rodem z PRL-u (chyba, że idea restauracji idzie w tym kierunku), ale trochę inwencji twórczej. W tej chwili to już powinien być standard.

Przez głowę przeleciała mi kusząca myśl o deserze, jednak szybko się otrząsnęłam z marzeń, ponieważ wizja czekania kolejnych minut, a może nawet godzin była przerażająca.

ocena: 3/6

Menu – na pierwszy rzut oka widać, że w menu jest misz – masz i wszystkiego jest ogólnie za dużo. Tutaj sprawdza się zasada ze jak ktoś jest od wszystkiego to jest do niczego. Potwierdzeniem tego jest to, że jeśli restauracja dobrze czuje się w pierogach i jest to ich smaczną mocną stroną, to powinni przy tym pozostać a nie szukać dodatkowych wrażeń. Dużym plusem jest to, że restauracja promuje regionalne produkty. Niektóre z nich takie jak napoje mamy okazje zamówić z menu, a niektóre przetwory takie jak: dżemy, wiśnie w rumie czy chrzan można kupić i zabrać do domu.




Cena – Jeśli chodzi o ceny w menu, są standardowe jak na ten typ kuchni. Za zupę( jeśli traficie na prawdziwą zupę, a nie wodę z przyprawami jak my) zapłacicie od 6 do 11zł, dania główne to wydatek od 19 do 24zł, zaś za specjalność kuchni czyli pierogi od 19 do 25zł.  Porcje są raczej duże, więc jeśli traficie na smaczne danie na pewno nie wyjdziecie głodni.

Wystrój – To chyba najmocniejszy punkt restauracji. Całość lokalu jest bardzo spójna, urządzona w swojskim stylu, zgodnie z menu. Znajdziemy tu wielkie drewniane wrota na jednej ze ścian, dekoracje ze świeżych jabłek i mnóstwo dodatków, które sprawiają, że wnętrze jest bardzo przytulne. 

ocena: 5/6

Atmosfera – Na nic się zda ciekawy wystrój, jeśli w lokalu szwankuje właśnie atmosfera. Nie wiem, czy tylko mi się wydawało, że w powietrzu wisiało jakieś dziwnie, nienazwane napięcie. Wszystko było jakieś chaotyczne, nie tylko ruchy kelnerów, ale również innych pracowników, których mieliśmy okazję zobaczyć. Nie czułam się tam swobodnie, może to przez brak odpowiedniego zainteresowania i obsłużenia przez kelnerów, a może tak po prostu jest tam zawsze? Ciężko powiedzieć, jednak nie da się ukryć, że najważniejsze wrażenie po wizycie w restauracji zależy właśnie od obsługi, więc jeszcze raz podkreślamy nasze uwagi, może ktoś weźmie sobie je do serca i będzie lepiej?
Przy atmosferze warto sobie zadać pytanie, czy wróciłabym do „Coś dobrego”? Wróciłabym jedynie po to, żeby kupić pierogi na wynos i zjeść je spokojnie w domu….

Średnia ocena: 3,33/6

1 komentarz :

  1. Fajna i napisana z pazurem recenzja ! Oby tak dalej !

    OdpowiedzUsuń

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.